niedziela, 8 września 2013

007 brudna-krew


– Sto pięćdziesiąt orenów i ani orena mniej. – Triss wydęła wargi i założyła ręce na piersi. Targowanie te dziady miały we krwi.
– Niech już będzie, psiamać! – warknął rozeźlony wójt i machnął swoją szeroką łapą. – Ale skóra ma być zdarta ze skalpem.
– A jak niechcący miecz omskie się na łeb poczwary? – zapytała od niechcenie kobieta i sprawdziła uprząż swojego konia.
– To niech się nie omsyka! Chędożone ghule. Żryć by tylko przyłaziły.
– Bywajcie, panie wójcie – powiedziała Triss, sadowiąc się na grzbiecie wierzchowca. – Wrócę przed świtem.


1. Rozpoznanie 9/10
Zleceniodawca: N. Weltschmerz
Dziś, żartobliwie rzecz ujmując, potrzebowałam aż dwóch pierwszych wrażeń, by w pełni docenić całość kombinacji. Adres nie pokrywa się z tytułem opowiadania, jednak prezencja na tym nie traci. Podoba mi się odkrycie drugiego dna po zapoznaniu się pobieżnie z blogiem. Teraz mogę zacząć snuć już domysły, czy rzeczonym Deszczowym Zamkiem będzie Hogwart, czy może koncepcja przewiduje coś zgoła odmiennego. Brudna krew w adresie też nakłania do refleksji i stawiania sobie pytań. Czyżby bohater był mugolakiem, zdrajcą krwi, mieszańcem? Wiem, że historia rozegra się w uniwersum Rowling i zaczynam być ciekawa, co też mnie tutaj dziś zaskoczy. Bardzo trafne słowa na nagłówku: wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. Ktoś tutaj ewidentnie bawi się z czytelnikiem i wiedzę będzie mu dawkował. Intryguje mnie to. Z czymże się zmierzę?
Zaletą szablonu z pewnością jest przejrzystość. Nic nie przeszkadza mi w wycieczce po zakładkach, by rzucić trochę światła na historię. Kompozycja fioletów jest przyjemna dla oka, a jaśniejsze akcenty na nagłówku nie dopuszczają do monotonii. Nad jedną rzeczą gorzko tylko zapłakałam. Rozmiar czcionki mnie przeraził, zwłaszcza że Twoje rozdziały krótkie nie są. Trudno, wszystko wyjdzie w praniu. Najwyżej będę tekst kopiować. Pragnę tutaj jeszcze wspomnieć o niesamowicie klimatycznej ścieżce dźwiękowej, którą w całości sobie przesłuchałam. Pozostaje zabrać się za czytanie!

2. Oko w oko
·         Rozdział pierwszy
Od razu wspominam o kosmetycznej korekcie. Widzę, że stosujesz akapity. Najpewniej formatowanie w blogspocie zjadło pierwszy akapit i popsuło wyrównanie tekstu. Ale to taka drobnostka.
Zastanawia mnie teraz fragment, który rozgrywa się w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym. Aarica straciła męża, który był mugolem i jego córka wspomina, że matka nigdy nie chciała nauczyć się magii. Jak zatem mają się sprawy? Kobieta jest czarownicą, która nigdy nie uczyła się w szkole, czy może Yarrow nie do końca zdaje sobie sprawę z zaistniałej sytuacji? Czyżby to dziewczynka została obdarzona mocą i ma możliwość nauki, w przeciwieństwie do matki, która postanowiła zrezygnować z własnych umiejętności? Nie umiem sobie tego w głowie poukładać, a czytałam fragment dwa razy. Cóż, z pewnością moje wątpliwości prędko nie zostaną rozwiane, gdyż kolejny fragment ma miejsce sześć lat po pogrzebie i dotyczy zupełnie innych osób.
Wampiry. Wiedziałam o nich już dzięki zakładkom i chciałam wypowiadać się odnośnie kreacji dopiero w punktach związanych z budową fabuły, ale nie mogę się powstrzymać. Rowling wprowadziła te stworzenia do swojego świata i potraktowała po macoszemu, więc w pełni się zgodzę ze stwierdzeniem, że masz duże pole do popisu. Mam jednak dziwne wrażenie, że sam kanon nieumarłego trochę tutaj stęka. Primo, marznięcie. Kilka razy pojawia się wzmianka, że Sloan marznie. Jak? Wampiry z założenia są martwe, ustały procesy życiowe, krew nie krąży, permanentna hipotermia. Wspominasz, że nowy król wampirów jest półkrwi, ale to nadal nie wyłamuje go ze standardów rasy. Taka moja drobna uwaga. Jedzenie i picie. Często pojawia się temat wampirów, które przyjmują pokarmy, ale nie czerpią żadnej przyjemności z jedzenia, a samo pożywienie jest dla nich raczej nijakie. Zaspokajać je miała jedynie krew. Wiem, że w Księciu Półkrwi pojawia się wampir, któremu zostaje rzucony bodajże pasztecik z mięsem, jednak sam zainteresowany zachwycony tym nie był. Twoje zakładki wspominają m.in. o krwistych befsztykach, które są syntetykiem krwi, niech już będzie. Ale piwo kremowe, które na dodatek rozgrzewa? Dobrze, w opisie własnej historii ewidentnie napisałaś, że wampiry półkrwi mogą jeść ludzkie jedzenie, ale nadal mi się to ze wszystkim kłóci…
Podobały mi się malownicze opisy, najpierw cmentarza, potem gospody. I chociaż nie zawarłaś w nich wielu szczegółów, mają swój urok i klimat; niemalże jestem w stanie poczuć chłód, który wszędzie dominował. Ten rozdział dał początek wielu ciekawym wątkom i niemalże żałuję, że opowiadanie ma dopiero cztery rozdziały, gdyż z pewnością wiele się nie wyjaśni.
·         Rozdział drugi
Na samym początku chciałabym rozważyć umiejscowienie wydarzeń w czasie. Mamy czerwiec roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego, zatem Draco ukończył piąty rok nauki w Hogwarcie i wrócił do domu. Lucjusza Malfoya aresztowano po wydarzeniach w ministerstwie, które miały miejsce w trakcie SUMów, a dokładniej w nocy po egzaminie z historii magii, który pisano jako ostatni, zatem o ile dobrze pamiętam, był to drugi tydzień czerwca. Bezpośrednio po zakończeniu egzaminów uczniowie nie wrócili do domów, czekali na oficjalne zakończenie semestru letniego i podsumowanie roku. Draco wrócił, rozpoczyna się rozdział i mamy koniec czerwca, zatem w domu mógł w sumie przebywać zaledwie kilka dni, nawet nie tydzień. W tym czasie zdążył być włączony do grona śmierciożerców poprzez wypalenie mrocznego znaku oraz rozprzestrzeniły się plotki, z których wyłapał coś Zabini? Dalej, pierwsze wzmianki o dziwnej misji Malfoya pojawiają się na początku Księcia Półkrwi, gdy Ślizgon siedzi w przedziale z przyjaciółmi. Wspominasz również o prowadzeniu badań związanych z szafką zniknięć, co więcej, Draco miał już przeczytać kilka książek. Znów stawiam pytanie, kiedy zdążył tego dokonać? I czy faktycznie już na samym początku wpadł na pomysł ze sprowadzeniem śmierciożerców do zamku, czy najpierw miał próbować uśmiercić Dumbledore’a za pomocą innych dostępnych środków? Odnosząc się do wydarzeń z historii Rowling, Harry, Ron i Hermiona spotkali Malfoya na Pokątnej w sierpniu (gdyż na zakupy udali się kilka dni po urodzinach Pottera) i wtedy Draco faktycznie oglądał już szafkę. JEDNAK, odnoszę wrażenie, że o jej właściwościach wiedział dużo wcześniej, stąd ewentualnie mógł narodzić się jego pomysł. Musiał naprawić egzemplarz w Hogwarcie, a przede wszystkim go odnaleźć, więc po co w ostatnich dniach sierpnia tak namiętnie przeszukiwał książki, by znaleźć jakieś informacje? To bardzo chętnie z Tobą bym przedyskutowała, by rozwiać własne wątpliwości, więc jeżeli czujesz się na siłach, koniecznie daj znać! Przeskoczmy teraz już do konkretnych wydarzeń fabularnych w tym rozdziale. Zastanawiam się nad pewną statycznością sytuacji na progu domu Malfoyów. Draco wpuszcza Zabiniego do środka i pyta go, czy ma ochotę na coś do picia. Nie wiem, może to kwestia niechęci do gościa, jednak dziwnie mi ta sytuacja wygląda.
Pojawia się Bellatriks. Jak gdyby nigdy nic i ma ze sobą jeńca. Na dodatek najpewniej zdemolowała salon. Wiem, że Lestrange jest niezrównoważona, ale… po co? Skoro pojmany zdrajca krwi większego oporu nie stawiał, a Draco i Zabini nie słyszeli jakiejś szamotaniny lub innych odgłosów walki. Tylko krzyk, nic więcej. Kto i kiedy zatem zdemolował salon? I nazwisko Segrave. Nazwisko Yarrow. Kim jest ten mężczyzna? O czym mówi Bellatriks? Kim jest ten człowiek, skoro ojciec dziewczyny nie żyje…
Kwestia naszych bliźniaków i ich wampiryzmu. Chciałabym jakieś wyjaśnienie, dlaczego bez problemu funkcjonują w dzień… To kwestia pomieszania krwi matki z krwią ojca-czarodzieja? Potem jeszcze odwiedziny w uroczym domku przy lesie i zapach rozkładających się ciał. Jedno gnijące truchło wydziela niesamowicie intensywny zapach, który byłby wyczuwalny poza obrębem budynku. My mamy cały pokój ciał, a wspominasz o zapachu zaledwie delikatnym. Dziwię się również reakcjom Sloana – są bardzo, bardzo ludzkie. W ogóle mam dziwne wrażenie, że Twoi wampiryczni bohaterowie mają więcej z człowieka niż z nieumarłego. Strach, obrzydzenie, reakcje żołądka. Wydaje mi się, że ciała wampirów nie powodują aż tak dosadnych bodźców. 
·         Rozdział trzeci
I znów kiwam się rozdarta, co z tym fantem począć. Odruchy ludzie, ludzkimi odruchami. Jedzenie jedzeniem i przebywanie na słońcu przebywaniem na słońcu. Ale dlaczego ja ciągle widzę człowieka, a nie wampira? Pojedynek z lestatami, którzy mieli być ogarniętymi szałem wampirami niepełnymi sprawia Sloanowi niesamowity problem. Mało tego, w poprzednim rozdziale praktycznie od razu został powalony jego brat, który na dodatek ma wykształcone zdolności czarodziejskie i powinien mieć różdżkę. Dobrze, wspominasz o zasklepiającej się rance, co jest niby charakterystyczne dla wampirów, ale to wszystko. Co więcej, ciągle bazując na Twoich własnych opisach, lestaci mieli być gnani jakimś pierwotnym pędem, a tu zastawiają wcale zmyślną zasadzkę i w dodatku powstrzymują się przed pożywieniem na powalonym dzieciaku. Tak, Sloan i William przypominają mi dwójkę nieudolnych dzieciaków, a jeden z nich rzekomo jest królem wampirzego klanu… Zero jakiegoś refleksu, siły, szybkości. Ot, zmieniają się w ptaki i na chwilę obecną na tym kończą się ich wampirze umiejętności. Krew, bijące serce… (Już absolutnie pomijam możliwość poczęcia w łonie wampirzycy, co również wydaje mi się absurdalne, ale gdy już ktoś pokusił się na taki wątek, potomstwo zazwyczaj rodziło się martwe. Uściślając, ożywione martwe i nie zważajmy proszę na fakt, że brzmi to przekomicznie…) Mam kilka ale związanych z relacjami rodzinnymi. Primo, skąd koncepcja na danie Amaryllis japońskich korzeni? Zdaje mi się również, że to imię nie jest zbyt japońskie. Oczywiście, nie możemy mówić o żadnej regule, a moje marudzenie prawdopodobnie jest gderaniem bez pokrycia. Jednakowoż ciężko mi sobie wyobrazić, że arystokratyczny, wieloletni japoński wampir nazywa swoje dziecko takim zupełnie nietradycyjnym imieniem. Secundo, postać Victora. Skoro zostawił swoją żonę krótko po tym, gdy ta zaszła w ciążę, co robił w rodzinnym zamku? Inne wampiry też podeszły do tego zbywająco – okej, zrobiłeś bliźniaki naszej królowej, wpadaj często na herbatki? Nielogiczne mi się wydaje jakieś jego przywiązanie. Skoro zrezygnował z żony w ciąży, to jaką wartość przedstawiały dla niego dwa wampirki półkrwi? Dziwi mnie jego pomysł wysłania Sloana do Hogwartu. Chłopak ma szesnaście lat; włoży Tiarę i trafi do jednego z domów, a potem pójdzie na lekcje z resztą szóstoklasistów, nie mając nigdy wcześniej różdżki w dłoni? A tak na koniec: papierosy. Nawet w świecie czarodziejskim one się nie rozpleniły, a tu trafiamy na paczkę w wampirzym zamku…
A gdy odchodzimy od wątku Creswellów, przychodzi do mojej pochwały. Yarrow i Aarica, wreszcie te dwie postacie odetchnęły i nabrały kolorów. Chcę w tym momencie pogratulować umiejętnego dawkowania informacji. Charłactwo matki wiele wyjaśnia i po części potwierdzają się moje domysły związane z umiejętnościami magicznymi dziewczynki. Odnośnie tego fragmentu nie mam większych uwag, był w porządku. Co więcej, rozpoczął się interesujący motyw magicznego tworzenia rysunków. Jestem ciekawa, jak to masz zamiar rozwinąć.
·         Rozdział czwarty
Na wstępie pojawia się jakieś zawirowanie. Sloan stoi w Dziurawym Kotle i szuka brata. Wlatuje puchacz, który nagle ląduje przed Williamem, a chwilę później Sloan zagląda już bratu przez ramię, mimo że narrator nigdzie nie zaznaczył, że bliźniacy się odnaleźli. Czytałam fragment kilka razy i próbowałam znaleźć jakąś wzmiankę, która sugerowałaby, że się mylę, jednak nic takiego nie dostrzegłam. Cieszę się, że Sloan w pewnym sensie podziela moje obawy; te odnośnie jego umiejętności magicznych. Absolutnie natomiast nie rozumiem absurdalnego pomysłu Victora, by do Hogwartu przenieś Williama. Zakupy, jak się okazuje, chłopcy robią trzydziestego pierwszego sierpnia, wcale niezła data, by o swoim transferze dowiedział się młodszy bliźniak. Książek do Akademii Magii z pewnością nie kupował, prawda?
Fragment z Lenore rozpoczęła ucieczka przed szkolnymi oprawcami. Zastanawia mnie jedno: serio trójka piętnastoletnich chłopaków przy każdej możliwej okazji dręczyła dziewczynę? Wydaje mi się to aż nie do pomyślenia. I co, biegli za nią po Ulicy Pokątnej i absolutnie żaden czarodziej nie zwrócił na to uwagi? Ciekawa wydaje mi się nieobecność Malfoya, którego miejsce zdaje się zastępować Zabini. Dziwne wydają mi się też te dywagacje na temat rzucania czarów. Lenore powinna zdawać sobie sprawę z tego, że Namiar nie złapie jej wśród takiej magicznej masy. Ulica Pokątna pełna była magii, a Namiar Ministerstwa Magii nieprecyzyjny (sytuacja z leguminą w kuchni i Zgredkiem) stąd jakieś wydumane lęki przed oskarżeniami i łamaniem prawa są dość… zabawne. Dwa kolejne ale. Lenore biegnie w stronę Nokturnu, mając nadzieję, że oprawcy tam nie będą jej gonić. O ile dobrze kojarzę, powszechna jest w Hogwarcie opinia, że Slytherin to wylęgarnia śmierciożerców, a i o Gregorym, Vincencie i Zabinim z pewnością można było usłyszeć, że ich ojcowie są zwolennikami Czarnego Pana. Nokturn to niemalże środowisko naturalne w tym wypadku… Dalej, dziewczyna… złamała różdżkę. Tutaj musiałam posiłkować się Internetem, by rozwiać swoje wątpliwości, ale w sumie mi się to nie udało. Wydaje mi się to niemożliwe, różdżka magiczna nie jest gałązką czy patykiem po lodach. Chroni je zazwyczaj ich silny rdzeń. Ron złamał swoją przy spotkaniu z wierzbą bijącą, w różdżkę Harry’ego trafiło zaklęcie Hermiony. Za każdym razem zadziałała duża siła, a uszkodzonego rdzenia nie składało reparo. I w końcu sama Pokątna. Kończą się wakacje po wydarzeniach w ministerstwie, oficjalnie potwierdzono powrót Voldemorta, Prorok drukuje instrukcje, jak zabezpieczyć siebie i innych, Pan Weasley dostał awans i konfiskuje niebezpieczne pseudo-obronne świństwa, które miały się rozplenić. Ludzie się boją, zakupy robią w małych grupkach, sporo witryn sklepowych jest zabitych deskami. Nawet Dziurawy Kocioł miał być opustoszały. U Ciebie nic takiego się nie dzieje, wszędzie tłumy, lodziarnia (a to też jest bardzo ciekawe, gdyż 31 sierpnia miała przyjść informacja, że Florian zniknął, a dokładniej… wywleczono go siłą), błogość i upał. No właśnie, upał. Już na początku Księcia Półkrwi pojawiają się wzmianki o zimnym i ponurym lipcu. Mgła, przygnębiająca atmosfera – po powrocie Voldemorta rozplenili się dementorzy. Jeżeli nie uwzględniasz powyższych, dość brutalnie ingerujesz w kanon, więc sugeruję coś takiego zaznaczyć. Jeżeli to tylko przeoczenie faktów, zawsze można dokonać sprostowania. 

a) pierwsze uderzenie (kreacja świata przedstawionego) 15/25
Podoba mi się, że postanowiłaś wnieść do uniwersum Rowling coś swojego. Postanowiłaś rozbudować wątek wampirów. Masz swoich bohaterów, ale nie ignorujesz postaci kanonicznych. Coś się dzieje: konflikt między klanami, egoizm Victora, Hogwart. Twój świat przedstawiony jest rozbudowany, nie osadzasz akcji w jednym miejscu; każdy wątek rozgrywa się na swojej płaszczyźnie, ale już widać, że strzępkami informacji zaczynasz je łączyć i to mi się podoba, gdyż zaczynam być ciekawa relacji, jakie masz zamiar zbudować między swoimi bohaterami. To zdecydowane plusy, ale wrodzone czepialstwo każe wspomnieć o minusach.
Zainteresował mnie podział wampirów, który bazuje na Potter Wiki; zapoznałam się z artykułami, poszperałam trochę sama i mam zamiar postawić kilka pytań. Wampiry rzekomo nieczęsto miały decydować się na potomków (o samej kwestii spornej płodności już wspomniałam…), ale gdy dochodzi już do wampirów półkrwi, nie wspominasz nic o możliwości połączenia się stworzenia nocy i mugola. Tego typu sytuacje nie miały miejsca? Dalej, z Twojego tekstu wynika, jakoby mieszańcy niemalże w całości zatracili szczególne umiejętności czystokrwistych dzieci nocy. Broń Boże nie nalegam, by tworzyć nadbohatera o wielkiej mocy i niesamowitych umiejętnościach. Brakuje mi jednak… czegokolwiek. Sloan posługuje się tylko bronią białą, nie ma różdżki i na dodatek został pozbawiony jakiś umiejętności klasowych. I teraz postawmy przed nim wykwalifikowanego czarodzieja z różdżką w dłoni. Jakie on ma szanse na przeżycie? Mieczem zablokuje Avadę Kedavrę? Uczłowieczyłaś wampiry, w Twojej historii przestały być potworami, o których dzieci uczyły się w szkole na obronie przed czarną magią. Tutaj mają swoje klany, tworzą rody i rodziny. Dystyngowani arystokraci, którzy niespecjalnie chcą się mieszać w sprawy społeczeństwa czarodziejskiego. Niestety wynika z tego coś jeszcze: są po prostu gorsi, słabsi i mają niewiele możliwości, by móc stawiać czynny opór. Dalej, lestaci. Szczególnie ten termin zmotywował mnie do zagłębienia się w artykuły na Potter Wikipedii i spore było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że on faktycznie funkcjonuje. Ale do rzeczy – jest to forma pomiędzy zwykłym człowiekiem i wampirem, zgadza się? Gdy przemiana dochodzi do końca, staje się wampirem pełnokrwistym? Mającym takie same prawa, jak, załóżmy, dziecko z dwóch wampirów? Co z magicznymi zdolnościami? Lestaci zatracają je całkowicie i po ugryzieniu nie są w stanie już używać swoich różdżek?
I gdy zajmujemy się tak skomplikowanymi rozważaniami, znów znajduję coś, co podważa całą Twoją strukturę. Dochodzimy do paradoksu, co było pierwsze, wampir czy człowiek i jak do tego ma się lestat? Tutaj zaprzecza sobie nawet Potter Wikia [„Wampiry - są to ludzie przemieniający się w wampira. (…)Można zostać wampirem przez ukąszenie lub się nim urodzić.”]; odnoszę wrażenie, że chciało się dobrze i koncepcja jest, jednak idea zagubiła się gdzieś po drodze. Dostrzegam zbyt wiele nieścisłości.
O dość konkretnych odstępstwach od kanonu wspomniałam przy omawianiu rozdziału czwartego. Dostrzegam również drobne zawirowania czasowe, nad którymi dobrze byłoby się pochylić.

b) wypad (bohaterowie) 9/10
Na chwilę obecną trzymasz się swojej grupy bohaterów. Podoba mi się to, że są zróżnicowani. Świetnie oddałaś różnice w charakterze Williama i Sloana – podobni z wyglądu jak dwie krople wody i diametralnie różni w swoich zachowaniach. Ciekawa jestem, jak wiele wspólnego z ich wnętrzem ma forma zwierzęcia, w które się zmieniają. Kruk Sloana i sowa Williama; to takie smaczki, które dodają kreacji wyrazistości. Ach, jeszcze urocza i nieokiełznana Astrid. Złośliwy chochlik, których kocha swoją wampirze naturę. Chętnie bym o niej jeszcze przeczytała. Najbardziej przypadła mi do gustu kreacja Yarrow, chociaż ciekawi mnie pomysł umieszczenia jej w Slytherinie; co takiego ta dziewczyna ma w sobie, że Tiara zdecydowała się na tak dziwny przydział? Ponoć ceniono tam czystą krew, a Aarica jest charłaczką. Ze starożytnego rodu, ale zawsze, więc krew się wymieszała. Najmniej interesująca na chwilę obecną jest dla mnie Lenore. Puchonka, którą kreujesz na bystrą i inteligentną, starającą się postawić ślizgońskim oprawcom. Dla mnie po przeczytaniu jednego fragmentu ona jest głupia i nierozważna, swoim zachowaniem zaprzecza cechom, o których wspomina narrator.
Po przeczytaniu czterech rozdziałów nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat relacji. William miał starcie z Zabinim w księgarni, kiedy to Blaise w chłopaku zobaczył cechy wampira. Yarrow w sklepie z różdżkami trafia na Sloana; czyżby to dyskretna aluzja, że ta dwójka będzie miała ze sobą do czynienia? Po szperaniu na Twoim blogu w każdym zakamarku wiem, że opowieść w przyszłości będzie dotyczyła życia grupki Ślizgonów. Yarrow jest w Slytherinie. Czyżby tam też miał trafić Sloan? To takie moje domysły. Williama w Domu Węża sobie nie wyobrażam, dlatego byłoby to dla mnie sporym zaskoczeniem, gdybyś postanowiła inaczej. I jak do tego wszystkiego ma się Lenore, o której chyba nie wspomniałaś bez powodu, prawda? Jej nie jestem w stanie ustawić sobie w głowie na ścieżce fabularnej. To chyba jedyny plus tej postaci…

c) uskok (opisy, dialogi, styl) 17/20
Wszystko najlepiej opisze chyba słowo poprawne. Pochwaliłam opisy z rozdziału pierwszego i zatarłam ręce z myślą: ha, teraz to będzie z pewnością jeszcze lepiej! Nie było, wciąż na tym samym poziomie i w pewnym momencie poczułam się rozczarowana. Masz możliwości, ale chyba ich nie wykorzystujesz. Tak jak udało Ci się wpłynąć na odbiorcę przy opisie mrozu, tak na przykład zupełnie nie poczułam wiatru we włosach na dachu zamku, gdzie stali bliźniacy. Genialny moment na wywołanie u czytelnika obrzydzenia był w domku przy lesie. A ja w sumie niewzruszenie śledziłam tekst i coś, na widok czego trzewia Sloana wykonały salto ja skwitowałam krótkim aha. Opis walki. Niby jest krew, jakiś tam dynamizm, ale kolokwialnie rzecz ujmując, kapcie dalej nie spadły. Drgnęłam, gdy do akcji wkroczył Victor, ale niestety trwało to minutę, szast-prast i po krzyku. Po czym wnioskuję, że nie wykorzystujesz pełni swoich możliwości? Ano po drobnostkach i umiejętności wrzucania informacji, nie przeciążając jednocześnie czytelnika. Zaczęłam od dachu – zachód słońca, las aż po horyzont. Zaczyna się świetnie i nagle kończysz, co powoduje dyskomfort niczym zgrzyt płyty w gramofonie, która nagle urywa piosenkę. Zupełnie niewykorzystany motyw skoku z krawędzi dachu. Niby wspominasz o adrenalinie, ale gdzie ten pęd, gdzie ryzyko i w końcu szaleńcza radość, gdy ptak wzbija się pod chmury. Idźmy dalej – bardzo dobry opis rudery. Obrazowo przedstawiasz całość zniszczenia, kreacja niesamowicie plastyczna. Ale znów w środku po łebkach. Piętro, drzwi, schody, lestaci, Victor, koniec. I znów kwituję to krótkim aha. Pokątną poprzedził fajny fragment z puchaczem, potem oczami Yarrow widzimy chłopców z różdżkami i w końcu Sloana, który demoluje sklep nieujarzmioną mocą. Drobiazgi, które pokazują o rozwiniętych umiejętnościach. Dlaczego nie pozwolisz swoim opisom popłynąć? Odnoszę wrażenie, że nużące dla czytelnika nie będą, bo ty po prostu umiesz je tworzyć.
Dialogi są naturalne. Plusem zdecydowanie jest wplatanie w nie pewnej dynamiki. Twoi bohaterowie nie stoją w trakcie rozmowy w miejscu. Biegną, kłócą się, przepychają, zapalają papierosa, głaszczą kota i tak dalej. Przyczepić bym się mogła odrobinę do języka. Uważam Twoje opowiadanie za dobre, więc może nieświadomie wymagania również mam większe i chciałabym, żebyś jeszcze doskonaliła twór? W każdym razie, sugeruję pomyśleć o stylizacji językowej. Sloan na przykład wychował się zamknięty  w zamku pełnym przedwiecznych arystokratów. Dobrze byłoby w jego mowę wpleść pewne naleciałości, może archaizmy. William ma kontakt z rówieśnikami, chodzi do szkoły, jego język powinien być inny. To również w ciekawy sposób podkreśliłoby różnice między bliźniakami. Tak samo mało arystokratyczny język przedstawił Draco Malfoy, który oryginalnie często zachowywał się jak książę, czekający na pokłony i szacunek z uwielbieniem. Aż zębami zgrzytnęłam, gdy narrator rzucił „skrzat dał sobie trochę luzu” – to tak nie pasuje do obrazu sytuacji… Lenore i Yarrow są prawdziwe. Nie mówią w wyszukany sposób, zachowują się jak zwykłe nastolatki. Ich reakcje są spontaniczne i niewymuszone.

d) cięcie (poprawność) 13/15
Piszesz poprawnie i jedyny przytyk z mojej strony to… postępująca zaimkoza. Uwielbiasz zaimki, a ich nagromadzenie w jednym zdaniu bywa często męczące. Owszem, wszyscy walczymy z powtórzeniami, ale wyjściem może być skracanie lub dzielenie zdań. Innych grzechów nie dostrzegam. Wymienione błędy to sporadyczne powtórzenie, a czasami wrzucam przecinek. W dwóch miejscach zwiał Ci myślnik w dialogu, a kilka sformułowań brzmi trochę zabawnie. Reszta jest w porządku! Piszesz bez bety, więc w większości błędy wyłapujesz sama. Gratulacje!

Rozdział pierwszy
1. Wiesz, już się nie dziwię, dlaczego nigdy nie chciałaś nauczyć się magii.
2. Miała wrażenie, że rodzice jej zmarłego męża wpatrują się w jej plecy oskarżycielsko (…)
3. Jak ich syn byli mugolami, ale w przeciwieństwie do niego, nigdy nie dowiedzieli się o istnieniu magii i czarodziejów (…)
Coś mi zgrzyta w konstrukcji tego zdania. Może: Byli mugolami, jak ich syn, ale (…)?
4. Sloan zmrużył skośne oczy, wpatrując się w krawędź pobliskiego lasu (…)
Teoretycznie wszystko jest poprawnie, ale ta krawędź. Jakby las był budynkiem, konstrukcją spod linijki. Najpewniej chodziło o uniknięcie powtórzenia „skraj lasu”, które pojawia się w dalszej części zdania, ale sugeruję pomyśleć jeszcze nad krawędzią. Słownik synonimów proponuje kraniec, brzeg, granicę i mam wrażenie, że któreś z nich będzie wyglądało lepiej.
5. (…)spytał, uważnie obserwując tkwiącego w ciszy Sloana (…)
Broń Boże nie namawiam do zubożenia Twojego języka. Ale chyba lepiej pasowałoby mniej poetyckie określenie. Sformułowania „pogrążone w ciszy” najczęściej odnoszą się do miejsc. Tutaj trochę wyszło tak, jakby Sloan w tej ciszy utknął, na przykład jak w błocie.
6. (…)bo nawet jeżeli z dwójki rodzeństwa to właśnie on miał największe zadatki na króla, to nikt w gruncie rzeczy nie był zadowolony z tego (…)
7. Sloan niejednokrotnie zastanawiał się, czy Barnaba chciałby zostać kiedyś ich przywódcą (…)
8. (…) która zapadła w pubie wraz z jego przybyciem. Już dawno przyzwyczaił się do tego, że choć wraz z całym klanem (…)
9. Miała na sobie obcisłą i kusą, czarną sukienkę, za którą kusząco znikały paseczki podtrzymujące pończochy.
Wiem, że mowa o pasie do pończoch. Jednak za sukienką te paseczki znikać raczej nie mogły. Mieściły się raczej pod nią.
10. Nad dość głębokim jak na jej wiek dekoltem połyskiwał srebrny łańcuszek (…)
Brzmi trochę tak, jakby łańcuch wisiał nad biustem dziewczyny, a najpewniej spływał między piersi, będąc zapiętym na szyi. Ergo, przylegał do skóry.
11. (…) jak oni nienawidzą nas, to nie zamierzam się na nich mścić i potem próbować się usprawiedliwiać tym, że nas dyskryminują.
12. W głęboko zielonych oczach Astrid rozbłysnął płomień dumy (…)
Jak wyglądają głęboko zielone oczy?
13. Ściągnęła nogę z klatki piersiowej Sloana i postąpiła o kilka kroków w tył.
14. (…)majacząc się na gęsto usłanym gwiazdami niebie.

Rozdział drugi
1. Po szybkim prysznicu starannie pościelił łóżko i ubrał się elegancko, chociaż dzisiejszy dzień miał zamiar spędzić w cichych zakamarkach domu.
Zawsze mam problem z tym określeniem. Wychodzi z niego trochę masło maślane, na dodatek dziwnie brzmiące, gdy narracja została skonstruowana w czasie przeszłym. Bardziej na miejscu byłoby coś w stylu „tamtejszy dzień” lub zostawić po prostu samo „dzień”.
2. Zszedł po schodach na parter i zaraz po zaparzeniu sobie gorącej herbaty, skierował się do biblioteki, nie potrafiąc wyobrazić sobie bardziej produktywnego sposobu (…)
3. Po chwili obaj siedzieli już w wygodnych fotelach, nie wiedząc, od czego zacząć.
4. Chciał, by ten sam zadecydował go o tym poinformować, a nie czuł się do tego zobowiązany, gdy Blaise o tym wspomni.
W tym zdaniu szaleje prawdziwa zaimkoza…
5. (…) a następnie z leniwą manierą odwróciła się ku Draconowi i Blaise’owi (…)
Tutaj ta odmiana jest wybitnie kanciasta. Owszem, oryginalny tekst nie ma nawet „Dracona”, który został skonstruowany na potrzeby tłumaczenia. Odmiana nazwiska Blaise’a też łamie tutaj oczy i język. Może: (…) odwróciła się w stronę Draco/Dracona i Blaise’a?
6. (…) a z ciemnej plamy w bocznych okolicach brzucha groźnie sterczała ozdobna rękojeść sztyletu.
Boczne okolice brzucha…?
7. — Jak to, nie widzisz? – spytała z udawanym smutkiem w głosie Bellatriks (…)
Zmieniłabym szyk na: spytała Bellatriks z udawanym smutkiem w głosie.
8. – Wiem, o co ci chodzi.
9. Obiecujesz, że nie zajmie nam to więcej niż dziesięć minut i potem od razu (…)
Myślnik zwiał.
10. Najpierw powiesz mi, czemu wyglądasz jak dziesięć nieszczęść, a potem, co mamy do załatwienia i dlaczego muszę przy tym być...
11. — Wyglądasz, jakbyś się porządnie nie wyspał od miesiąca.
12. Dom był w opłakanym stanie. Prawie wszystkie okna na piętrach pozabijane były deskami (…)
13. (…) część cegieł komina po prostu brakowało (…)
Lepiej byłoby chyba „części cegieł komina”.
14. Niepewnie weszli do środka, stając pośrodku niewielkiego holu i popatrzyli po sobie (…)
15. (…) a żołądek związał się na supeł (…)
W supeł.

Rozdział trzeci
1. Odwrócił się błyskawicznie, próbując powstrzymać sumienie od zabierania głosu w myślach (…)
W sumie niepotrzebne takie uściślenie. Sumienie głos może zabierać tylko w myślach.
2. Uśmiechnął się na ułamek przed tym, jak gwałtownie wyskoczył z mieczem do przodu i dźgnął go w brzuch.
Dobra, chodzi o Sloana, wiem. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że dźgany nie został sprecyzowany. No i to samo określenie. Jakby miecz był wykałaczką…
3. Niebo tego dnia zapierało dech w piersiach swoim odcieniem błękitu, przypominającym głębię morza. Leniwie latające po nim chmury (…)
Nie przekonuje mnie określenie, że chmury latały po niebie. Wizualnie może i to tak wygląda, ale mimo wszystko się gryzie. Chmury sunące po niebie?
4. (…)bowiem Aarica była charłakiem, a Yarrow nie mogła jeszcze używać czarów poza domem.
Chyba poza szkołą, prawda?
5. Idę załatwić kilka spraw na mieście – odezwała się Aarica, dłonią osłaniając niebieskie oczy przed nadgorliwymi promieniami słonecznymi.
Zwiał myślnik? No i te nadgorliwe promienie słońca…
6. Usiadła w siadzie skrzyżnym na puchatym dywanie, wysypując nań zawartość kartonowego pudła (…)
Takie fachowe określenie jest tutaj celowe…? Wygląda troszkę zabawnie. Naprawdę lepiej sprawdzi się tutaj to niewyrafinowane „po turecku”.
7. Przysunęła je do siebie, sunąc nimi po dywanie (…)
8. (…)ignorując lawinę pytań, którą został przez zasypany przez syna.
9. Wyłożone ciemnozieloną tapetą ściany pomieszczenia były w każdym calu przesłonięte sięgającymi sufitu półkami na książki, a jedynym źródłem światła był zaprojektowany z przepychem żyrandol  (…)
Ściany obłożone mogą być drewnem, panelami, boazerią. Tapetą chyba obklejone…
10. (…)i ułożyć swoją pękającą z bólu głowę na jednej z wygodnych leśnych poduszek (…)
Leśne poduszki?

Rozdział czwarty
1. Z jednej strony był dość rozeźlony, bo niewątpliwie William musiał zmienić szkoły tylko ze względu na jego dość ekstremalne wybryki, a z drugiej zaś cieszył się, że nie będzie w Hogwarcie całkiem sam.
Brzmi trochę tak, jakby to William robił wybryki.
2. Zastanawiał się, czy powinien kupić bratu spóźniony prezent na urodziny (…)
3. (…) Yarrow była zmuszona wcześniej spakować swój kufer. Nigdy nie rozumiała, dlaczego musiała pakować się na miesiąc przed wyjazdem do szkoły (…)
4. Jej mama była charłakiem pochodzącym z długowiecznej, słynącej z czystości krwi rodziny, w której tradycją było przekazywanie następnym pokoleniom różdżek po sławnych założycielach tego rodu(…)
 5. Blaise natomiast został obdarzony znacznie lepszą kondycją od swoich kolegów (…)
Z tego zdania wynika, że oni mu tę kondycję podarowali. Ogólnie kondycja nie jest rzeczą nabytą; ją się ćwiczy.

e) pchnięcie (oryginalność) 2/5
Chciałam dać więcej, bo mimo wszystko postanowiłaś tworzyć coś swojego. Pożyczyłaś świat, ale wolisz poruszać się po swoich urozmaiceniach. Brakowało mi jednak solidniejszego podłoża, by przyznać więcej punktów. No i to lekkie potraktowanie kanonu. Świetnie idzie Ci poruszanie się po osobistych dodatkach, ale gdy już decydujesz się na cudze uniwersum, bierz je pod uwagę lub dosadnie zaznaczaj odstępstwa. Wampiry w Hogwarcie też nie są tematem świeżym.

3. Ostatni cios (punkty dodatkowe i/lub podsumowanie starcia) 0/5
Dziś nie czuję się na tyle oczarowana, by przydzielać punkty dodatkowe.

Cóż mogę rzecz? Przeczytałam. Nie nabrzmiało we mnie to internetowe „co mam teraz zrobić ze swoim życiem?”, które ponoć dopada po skończeniu genialnego tekstu lub książki. Z czystym sumieniem mogę jednak stwierdzić, że się nie zmęczyłam, bo Twoje dzieło jest przystępne i poprawne. Jednak to nadal nie jest literackie objawienie; coś, co z miejsca określiłabym objawieniem. Być może w przyszłości zerknę, by dowiedzieć się, jak zamierzasz poprowadzić relacje między bohaterami lub jak rozwinie się kilka wątków. Życzę Ci dużo weny do pisania. Dziś otrzymujesz ode mnie 65 punktów na 90 możliwych.


Ręce miała we krwi po łokcie, ale sprawnie operowała sztyletem, więc zdzieranie skóry szło szybko.
– Szlag by trafił tych mieszczuchów. Skórę sobie wymyślili. Kiedyś łeb wystarczyło dostarczyć i po kłopocie.
Popatrzyła chłodno na rozciągnięte na ziemi truchło. Prezentowało się nadzwyczaj apetycznie, zwłaszcza poharatane i gnijące mięśnie.
– Ghule sobie wymyślili. Ghule. Kiedy ja ostatnio ghula tu widziałam. Tutaj Alpów od cholery. Tylko komarów chyba więcej. Ale jedno i drugie lubi gryźć po rzyci. 




10 komentarzy:

  1. "miejsce cześć lat po" - literówka

    OdpowiedzUsuń
  2. A-aha. Wyciągam paczkę ciastek, żeby mnie wspierały - w końcu to moja pierwsza ocenka od... jakichś 5/6 lat. Tak na wstępie pozwolę sobie wspomnieć, że w ogóle jestem zaskoczona, że ocena pojawiła się tak szybko (chociaż czego się mogłam spodziewać, w końcu ze mnie żółw-pisarz, który ma na blogasku aż cztery rozdziały) i nawet nie zdążyłam się wziąć za poprawianie tych głupot, które powypisywałam, a które pewnie wytkniesz mi w ocenie. Komcia piszę równolegle z czytaniem.

    Nooo, biorę się do czytania, nie ma co odwlekać. Ale mam stresa!
    Łi, 9 punktów za szablon, może mnie to uratuje! Tytuł opka będzie nawiązywać do czegoś, co jeszcze niestety nie miało okazji pojawić się w tych miernych czterech rozdziałach, a co akurat uważam za największą zaletę mojego tekstu, o ile w ogóle uda mi się to sensownie napisać. Cieszę się, że spodobała się ścieżka dźwiękowa :3.

    Nie wiem, o czo chodzi, ale u mnie akapit w pierwszym rozdziale normalnie się pokazuje. Przejdźmy więc do wampirów, hm. Szczerze mówiąc, tutaj mam trochę inne odczucia niż Ty - jasne, nie zamierzam mówić, że u pełnokrwistych wampirów przeszłoby normalne jedzenie i marznięcie, ale u półkrwi wcale mi to nie zgrzyta. Przyznam, że rozważałam opcję, w której głód wampirów półkrwi nie byłby całkiem zaspokojony po zjedzeniu normalnego jedzenia, ale jakoś dziwnie, bardzo dziwnie, skojarzyło mi się to ze Zmierzchem. Tak samo to marznięcie, również wcale nie przeszkadza mi to w przypadku wampirów półkrwi, w końcu jest w nich krew czarodziejów, zwykłych żywych i magicznych ludzi.

    (cdn.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do sceny z Draconem - przyznam zupełną rację, ten fragment miał zostać poddany gruntownemu przepisaniu, bo po pewnym czasie sama zauważyłam (po ponownej lekturze Księcia Półkrwi), że całkiem pokićkałam z tym czasem. Co do szafki zniknięć - ogólnie ja odniosłam wrażenie, że ktoś musiał powiedzieć Draconowi o szafce zniknięć i, przede wszystkim, o Pokoju Życzeń. Zawsze uważałam Dracona za totalnego ignoranta, który w życiu nie byłby w stanie, bez czyjejś pomocy, odnaleźć ten Pokój. Sam Voldek wiedział o PŻ, ale myślałam, że to raczej wątpliwe, by on powiedział o tym Draconowi (a i tak przecież liczył, że mu się nie powiedzie, w końcu jak taki wypierdek jak Draco miałby zabić Dumbledore'a!), ale mógł się tego dowiedzieć od kogoś innego - np. od Bellatriks, która (chyba) w te wakacje uczyła go oklumencji i której baaardzo zależało na tym, żeby jego zadanie się powiodło. No i sama Bellatriks też głupia nie była, pewnie liczyła się z tym, że dzieciak nie podoła zadaniu, więc chciała znaleźć jakiś sposób, by mu to ułatwić. A co do zdemolowania salonu, aż musiałam sobie przeczytać jeszcze raz to, co sama napisałam. Nie wiem, o co mi chodziło z tymi poprzewracanymi fotelami, ale w zamyśle było to tak, że Bellatriks aportowała się do salonu razem z więźniem, który właśnie spadł na ten przeklęty stolik do kawy, na którym stała waza, no i to wszystko rozbił.

      Tak, bliźniacy funkcjonują za dnia bez większych problemów właśnie ze względu na pomieszanie krwi matki wampirzycy z ojcem czarodziejem. W ogóle sama potraktowałam te swoje wampiry po macoszemu, w opku dając mało, bardzo mało informacji na ich temat (co miało być zmienione, ale ja bardzo leniwy człowiek jestem...), więc rozumiem, skąd biorą się Twoje pytania.

      A co do tych ciał - chyba mało kto ma z tym jakieś faktyczne doświadczenia, ale przyznam, że rozkładające się ciała powinny wydzielać mocniejszy zapach, niż napisałam. Z drugiej strony w zamyśle nie były to stare ciała, ale jednak ciała osób, które nie były zabite tak dawno temu.

      No tak, przyznam, że moje wampiry półkrwi mają więcej z ludzi niż z wampirów. Po pierwsze dlatego,że są właśnie półkrwi i dlatego, że to są przecież smarkacze jeszcze. Jak zwykle mam teraz problemy z wytłumaczeniem tego, o co mi chodzi, bo potraktowałam te sprawy po macoszemu - ogólnie Sloan należy do klanu pokojowego, w którym wampiry nie mają jakichś morderczych zapędów względem czarodziei (chociaż żywią widoczną urazę, tzn. mam nadzieję, że ta uraza jest widoczna). Widzisz człowieka, bo miał być wykreowany na człowieka - w opku chcę pokazać, że Sloan (pomimo tego, że też żywi tę urazę do czarodziei) aż tak wcale nie różni się od zwykłych ludzi - nie ma tych jakichś specjalnych wampirzych zdolności, bo jest półkrwi, nie jest tak dobry w posługiwaniu się bronią białą, bo jest półkrwi i jest smarkaczem. William nie miał różdżki, bo:

      (cdn.)

      Usuń
    2. 1. Są wakacje, a on jest niepełnoletni. Moim zdaniem młodzi czarodzieje nie nosili ze sobą różdżki 24/7.
      2. Sloan jest za cholerę uprzedzony do magii i William, jako jego brat, doskonale o tym wie, więc nawet nie pomyślałby, żeby mieć ją przy sobie w jego towarzystwie.
      3. Sloan nie powiedział mu od razu gdzie idą i po co tam idą. Jasne, mógł podejrzewać, że będzie to coś związanego z patrolowaniem terenów czy z zajmowaniem się właśnie lestatami, ale wolał o tym nie myśleć. No i dodam, że (co oczywiście też pominęłam -.-) William wcześniej też wybierał się na patrole z innymi wampirami należącymi do klanu, ale to nigdy wcześniej nie było niebezpieczne. Jasne, mogło komuś ciśnienie podskoczyć, ale to nigdy nie było zagrożeniem dla czyjegokolwiek życia. Wampiry, mimo tego pozowania na groźne, nie chcą wdawać się w konflikty ze swoimi - każdego z nich łączy ta niechęć do nietolerancyjnego świata czarodziejów, w którym muszą żyć. Patrole i pilnowanie terenów należących do klanu to jedynie wymysł Ministerstwa Magii. I mimo tego, że klan ten jest pokojowy, nie bardzo obchodzi ich to, czy ktoś tam zje sobie czarodzieja czy dwóch z wioski ;).

      No przecież oni mają być nieudolni. Powtarzam: to są smarkacze. Jeden z nich to ignorant na wszystko, co magiczne, a drugi to ignorant na wszystko, co wampirze. Może gdyby byli starsi, tworzyliby dobry team, ale teraz, kiedy są młodzi, głupi i niedoświadczeni (a w przypadku Williama: niepełnoletni), po prostu nie będzie jakichś zajebistych scen walki, w których sami dają radę pokonać dorosłych facetów. Znów powótrzę, że wcześniejsze patrole i zajmowanie się lestatami nie wymagało od nich w ogóle podejmowania jakiejkolwiek walki, bo jak już doszło do, powiedzmy, rękoczynów, to zajmowali się tym starsi i bardziej doświadczeni członkowie klanu (myślałam, że to logiczne - chyba kolejna rzecz, którą będę musiała dopisać). No i w rozdziale drugim, o ile się nie mylę, wspomniałam o tym, że lestaci jako-tako wariują od Wywaru Werbenowego, którego spożywanie zaleciło im ministerstwo - wcześniej się tak nie zachowywali. Sloan po prostu był głupi i nie pomyślał, że może do czegoś takiego dojść.

      Co do Amaryllis i jej japońskich korzeni - to kolejna rzecz, za której poprawienie miałam się wziąć. Mój błąd wynika z tego, że tak nagle miałam chwilową fazę na słuchanie kpopu i oglądanie okropnych pod każdym względem koreańskich dram - i sobie pomyślałam "fajnie by było, gdyby Sloan miał skośne oczy" (podjarałam się, no!), a że JKR wspominała na Pottermore o japońskiej szkole magii, to nagle Amaryllis zrobiła się Japonką. To samo dotyczy nazwy klanu - w końcu nazwa aż wali po mordzie hiszpańskością, a ona pochodzi z Japoni... Namieszałam, przyznam, namieszałam.

      (cdn.)

      Usuń
    3. Victor był w zamku, bo przecież Amaryllis umarła i zostawiła po sobie niepełnoletnie dzieciaki. Ktoś się nimi musiał zająć, a z widoku prawa czarodziejów klan nie był żadną ich rodziną i żaden z nich nie był ich prawnym opiekunem. To była jego pierwsza wizyta w zamku, to chyba też będę musiała zaznaczyć w poprawkach, skoro wzbudza to aż takie wątpliwości (to, to, to, 3 razy to!). Co do jego przywiązania - nie jestem pewna, czy chodzi nam o tę samą rzecz: wspomniałam chyba tam w tekście o tym, że jednak Vic miał jakieś tam ojcowskie uczucia względem synów, a wynika to z tego, że nie chciałam go pokazać jako całkowitego potwora, opokowego ojca, który istnieje tylko po to, by swoim dzieciakom życie uprzykrzać. Jego pomysł wysłania Sloana do Hogwartu wynika z jednej, jedynej rzeczy: niechęcią do jakiegokolwiek zajmowania się swoim synem. On nie wie, jak wyglądała magiczna edukacja Sloana i, szczerze mówiąc, ma to głęboko gdzieś. Chce tylko uciec od odpowiedzialności, nic więcej. Co do papierosów - wcale nie myślę, że to nieprawdopodobne, by Sloan był palaczem. Jeżeli czuje już jakąkolwiek więź z kimkolwiek innym niż z wampirami, to będą to mugole. Nie chodził do szkoły, w zamku uczył się tylko wampirzej historii i sztuk walki, więc miał dużo wolnego czasu - dostatecznie dużo, by chociaż raz zwiedzić sobie mugolskie miasto i natknąć się na palaczy.

      Rozdział czwarty i Twoje zawirowanie względem narratora - myślałam, że pojawienie się sowy, która przyciągnęła uwagę każdego w barze, będzie dostateczną wskazówką do tego, że to właśnie za jej sprawą Sloan odnajdzie brata. W czasie, kiedy ta sowa rozpychała się na ladzie, Sloan miał dość czasu, by podejść do Williama. Może bierność z mojej strony w opisywaniu jego czynności wynika z tego, że bardzo nie lubię, kiedy ludzie opisują każdą najdrobniejszą rzecz. Przeniesienie Williama do Hogwartu wynika z tego, że nasz drogi Victor obawiał się o swoją reputację - a nie jest naiwny, żeby sobie myśleć, że Sloan będzie grzecznym szóstkowiczem. Przyznam, że nie pokazałam, że Vic jest kolesiem z nadętym ego, który by sobie myślał, że dzieciak swoimi wybrykami w szkole może wpłynąć na to, jak postrzegają go ludzie, ale to dlatego, że czas jeszcze na niego przyjdzie.

      Ale przecież oni robią zakupy pierwszego sierpnia, nie 31. Pierwsze zdanie rozdziału czwartego: "Minęła dopiero połowa upalnych wakacji, a do uczniów już wczoraj przyleciały sowy z listami podręczników."

      Fragment z Lenore: z mojego punktu widzenia Pokątna była zatłoczona, jak to zawsze było, kiedy ludzie zabierali się do zakupów szkolnych. Bardzo zatłoczona. Tak zatłoczona, że kto by zwrócił uwagę na jakieś goniące się dzieciaki.

      (cdn.)

      Usuń
    4. Ale czy Namiar przypadkiem nie wyczuwał po prostu czarów, które zostały rzucone przez nieletnich czarodziei? Pisząc ten fragment myślałam, że oddaję właśnie to, jak nieprecyzyjny jest Namiar: Lenore bała się użyć magii, bo myślała, że jeżeli już będą mieli pecha i ktoś się o tym dowie, to Zabini zrzuci winę na nią i że to ona będzie miała przez to problemy. Podczas takich emocji, kiedy ktoś rzuca w Ciebie zaklęciami na Nokturnie, kiedy jesteś dzieciakiem, na pewno nie myślisz aż tak racjonalnie, żeby wiedzieć, że Ministerstwo Magii nie ma prawie żadnych szans, by Cię namierzyć za złamanie prawa. Twojej argumentacji względem różdżki przyznam rację.

      A co do klimatów, które panowały u mnie na Pokątnej, a jakie panowały w książce - zrozumiałam, że palnęłam w tym miejscu gafę, kiedy tylko przeczytałam sobie na nowo Księcia Półkrwi. Sprostowanie pokaże się już w piątym rozdziale, kiedy tam Yarrow wspomni, jak bardzo zmieniła się Pokątna podczas jej drugiej wizyty na właśnie tej ulicy.

      Ja wychodzę z założenia, że przecież akcja ma miejsce w magicznym świecie, w świecie należącym do JKR. Nie w jakimś innym miejscu, gdzie nie ma magii, a gdzie wampiry nie mogą mieć potomków, bo są martwe. Ktoś kiedyś odpowiedział mi w ten sposób na moje wątpliwości: "bo magia". Wtedy myślałam, że to żaden argument, ale teraz chyba zaczynam rozumieć - no tak, magia. W moim założeniu nie istniała możliwość, by wampir miał dziecko z mugolem - właśnie dlatego, że mugole są niemagiczni. Z wampirami naprawdę nie chciałam iść w utarte klisze, gdzie są superszybkie, supersilne, gdzie mają superduper zajebiste moce - po prostu mnie to wkurza. I serio, nawet jeżeli już miałabym dać Sloanowi jakąś wampirzą moc, to nie mam pojęcia, po co ona by mu była - ani nie pasuje mi to do niego, ani do fabuły - po prostu nigdzie nie mam na to miejsca. Kiedyś wampiry nie musiały potrafić rozerwać człowieka na pół, żeby być wampirami - definicja wampira to przecież stworzenie, które pije ludzką krew i nie potrafi bez niej przeżyć. Nie więcej, nie mniej, przynajmniej dla mnie. I dokładnie o to mi chodziło: wampiry są zacofane i słabe. Z czarodziejem nie mają żadnych szans, jeżeli nie są sprytne i jeżeli nie zamierzają zgłębić jakiejkolwiek magii. Tutaj tak tylko powiem na swoją obronę, że opko zmierza w stronę Bitwy o Hogwart - (spoiler alert, jeżeli którykolwiek z moich czytelników czyta tego komcia) w której wampiry będą brały udział - część po stronie Pottera, część po stronie Voldzia. Sloan, który zbyt wiele ze szkoły nie wyniesie, pomimo utemperowania swojej ignorancji i uprzedzeń względem magii i czarodziejów, będzie współpracował z Zakonem Feniksa. ZF, jak wiadomo, zbierał czarodziejów z całego świata, by pomagali w walce z Voldkiem, także postanowiłam pójść w tę stronę również z wampirami. To będzie zadanie Sloana, który również zainteresuje się tym, w jaki sposób magia może, hm, ulepszyć broń białą, jaką posługują się wampiry.

      Koniec spoilerów, no.

      Lestaci: ja naprawdę nie wiem, czy to jest coś, co było w kanonie. W zakładce "Historia" zaznaczyłam, skąd pochodzi część informacji i że nie wiem, czy można w ogóle ufać HP Wikia. Sam pomysł mi się spodobał. Lestaci w moim opku, jak zresztą wszystko inne, zostali potraktowani po macoszemu - nie wiedziałam, gdzie wcisnąć jakiekolwiek informacje na ich temat, bo wydawało mi się, że to info będzie po prostu odstawać od reszty rozdziału, jakby nie tam było jego miejsce. U mnie lestaci to za dnia zwykli czarodzieje, którzy co noc (podobnie jak wilkołaki w pełnię) tracą nad sobą kontrolę i po prostu muszą wyjść i napić się krwi, za wszelką cenę. Stąd Wywar Werbenowy, którego spożywanie wymusiło na nich Ministerstwo Magii - miał on sprawić, że będą znów zwyczajnymi czarodziejami (pijąc wywar co tydzień), ale coś widocznie poszło źle, o czym wspomniałam w rozdziale drugim.

      (cdn.)

      Usuń
    5. I ja nadal podkreślam, że nie wierzę HP Wikia, w żadnym calu - szukam swoich informacji jedynie na anglojęzycznych stronach, które nie są redagowane przez dzieciaki. Niestety tam nie znalazłam zupełnie niczego na temat lestatów ani wampirów, pomijając te suche fakty na temat wampira, który pojawił się w szóstej części na przyjęciu u Slughorna. Sama JKR prawie nic nie wspomniała na temat wampirów w książkach i tutaj książki się trzymam - nie było nic, więc tworzę swoje. A co było pierwsze: wampir czy człowiek... nawet nie zamierzam się w to zagłębiać, bo chyba by mnie szlag trafił i porzuciłabym opko.

      (Dzikie szczęście, kiedy pochwaliłaś postacie, opisy i dialogi).

      Względem dialogów znowu masz rację - w przypadku Sloana nawet nie pomyślałam o tym, żeby spróbować oddać jego mowę w inny sposób niż reszty postaci. Ogólnie w tym czasie naczytałam się wielu ocenek, lepszej i gorszej jakości, w których każdy powtarzał: "Co to za archaizmy w dialogach! Przecież to mówią nastolatkowie!" i chyba wtedy popełniłam błąd i część dialogów poprawiłam (a przy wypowiedziach Sloana archaizm czy dwa się znalazły, przyznam, chociaż użyłam ich nieświadomie).

      Wiem, że cierpię na zaimkozę. Czytam rozdziały przed publikacją po kilka razy i kiedy widzę te zaimki, to aż szlag mnie trafia. Wtedy po prostu staram się majstrować ze zdaniami, ale, jak widać, nie zawsze mi to wychodzi.

      Poprawność, rozdział drugi, ad 4: aż parsknęłam śmiechem.

      "Boczne okolice brzucha…?" - no tak w sensie talia ._.

      "(…) a żołądek związał się na supeł (…)
      W supeł." - GÓGIEL MNIE OKŁAMAŁ!

      "Leśne poduszki?" - chodziło mi o zielone, pewnie unikałam powtórzenia xD. Wyszło jak wyszło. Idę na karnego jeżyka.

      Słowem podsumowania: dzięki za czas poświęcony na ocenę. Uważam ją za bardzo pomocną, znalazłaś kilka błędów w podstawach, których ja sama nie widziałam, chociaż i tak już miałam brać się za edytowanie treści. Na początku obawiałam się, że za to oberwie mi się najbardziej i tak było, ale teraz przynajmniej lenistwo wyszło mi w pewnym sensie na dobre, bo czuję większą motywację do tego, by wreszcie zabrać się za poprawianie i za pisanie. Myślę, że kiedy naskrobię więcej rozdziałów (w których wreszcie rozwinę fabułę, żeby było widać wszystkie wątki) albo kiedy napiszę całość, zgłoszę się po ponowną ocenę.

      Jeszcze raz dzięki,
      N.W.

      Usuń
    6. Tak długi komentarz, super! : )
      1. Akapit (a właściwie jego brak) wygląda u mnie tak: http://i40.tinypic.com/2q825n5.png Jednakowoż to może być kwestia tego, że szablon przeglądam w Operze, a Ty wyraźnie zaznaczyłaś, że jest przystosowany do Chroma. Ale to taki niuans tylko, naprawdę.
      2. Wampiry. Mówiąc prawdę, to temat śliski, bo przecież tak szczerze nie możemy stwierdzić, co jest prawdą i mitem. Co autorska wizja, to inna koncepcja. Może moje pojmowanie jest trochę ograniczone i po prostu nie mogę pozbyć się obrazu wampira z „Draculi” Stokera i temu podobnych dzieł…? Pisałam swoje odczucia i Ty sugestie możesz uwzględnić lub nie, ale ja głowy nikomu urywać nie będę za jego własną wizję : )
      3. Szafka zniknięć. Tutaj dobre odniosłaś wrażenie, bo Draco gdzieś tam (chyba już w Zakonie Feniksa) o niej usłyszał. Wtedy, gdy bliźniacy Weasley wepchnęli do niej jednego z członków Brygady Inkwizycyjnej i on później mówił, że w szafce słyszał raz Hogwart i raz sklep Borgina&Burkesa. Mnie chodziło o fakt, że Draco (najpewniej) wiedząc o dziwnych właściwościach szafki musiał ją odnaleźć w Hogwarcie. Pierwotnie miała stać bodajże na czwartym piętrze i potem została chyba przeniesiona (tak niby mogła trafić do Pokoju Życzeń). Co do koncepcji z Bellą – owszem, uczyła Draco oklumencji, ale moim zdaniem zrobiła to raczej na przekór Severusowi. Dużo do myślenia daje fragment na Spinner’s End, gdzie Narcyza jest roztrzęsiona i ma pewność, że misja Draco ma ukarać ich rodzinę za błędy Lucjusza. Co innego Bellatriks, powtarza, że byłaby dumna, mogąc oddać synów na służbę Czarnemu Panu. Także jak było naprawdę z szafką, pewnie się nie dowiemy.
      4. Kreacja bliźniaków. W sumie mogę tutaj przyznać rację, że Sloan jest lekkomyślny. I też racja, że to dwójka dzieciaków. Jednak niestety nie może być dla mnie oczywista kwestia związana z patrolami, bo nigdzie w tekście się nie pojawiła. Dasz o tym wzmiankę i będzie dobre wytłumaczenie!
      5. Amaryllis. Nah, wszystko w porządku. Po prostu daj temu stabilniejsze podłoże i będzie spoko. Wystarczy jakaś wzmianka, że np. matka bliźniaków sama dała sobie takie imię, bo nie podobało jej się wyjściowe.
      6. Victor. Tutaj posiłkowałam się tym, że bodajże Sloan wspomina o wizytach, które można było policzyć na palcach. Odniosłam wrażenie, że wizyty zawsze odbywały się w zamku, stąd być może moje mylne wrażenie. Owszem, piszesz w jednym zdaniu o dziwnym wrażeniu, jakby w Victorze odezwała się rodzicielska troska, ale chyba najbardziej mylące były dla mnie te wizyty! W komentarzu Twoje wyjaśnienie jest sensowne i trochę światła rzuca na wspomnianą postać.
      7. Zakupy. No właśnie jest jedno zdanko w tekście, które twierdzi coś innego : ) Są to mianowicie słowa Zabiniego.
      „— Hm... jutro pierwszy września, więc chyba już niestety nie dasz rady tego zrobić. – Zabarwiony walijskim akcentem głos przeciągał sylaby. – W Hogwarcie nigdy cię nie widziałem, czyli to będzie twój pierwszy rok w szkole... a to oznacza, że nie masz przyjaciół.”
      Czyli bliźniaki są na zakupach 31 sierpnia. Czyli Yarrow i Lenore też są na zakupach 31 sierpnia. O! :)
      8. Namiar. Tutaj nie mogę dokładnie wspomnieć części, w której była o tym mowa. Bardzo możliwe, że Zakon Feniksa bądź Insygnia Śmierci. Ministerstwo zwalało wszystkie rzucone czary na Harry’ego, gdyż był jedynym czarodziejem w okolicy. Np. w Norze bliźniacy spokojnie używali czarów, bo Namiar ich nie łapał. Pan i pani Weasley byli dorosłymi, zarejestrowanymi czarodziejami, więc mogli korzystać z magii, gdy w ich obecności nie przebywał mugol. Także każde rzucone zaklęcie leciało na ich konto. Stąd niemożliwym byłoby najpewniej stwierdzenie, czy zaklęcie rzuciła Lenore, czy jakiś inny pełnoletni czarodziej.

      Cieszę się, że uważasz moją ocenę za pomocną! To bardzo miłe. Twoje opowiadanie przyjemnie się czyta i ja sama z siebie pewnie zajrzę, gdy opublikujesz trochę więcej rozdziałów. Życzę Ci dużo powodzenia w pisaniu!

      Usuń
    7. Ooo, tak to jest, kiedy ma się zastój w pisaniu - z Zabinim wyszedł mi bubel. Dzięki za cytat, wyraźnie się we własnej pisaninie pogubiłam ^^.

      Usuń